25 lis 2013

NIEpolecane #1

Dziś przyszedł czas na anime, których nie polecam. Na pierwszy ogień poszły C The Money of Soul and Possibility Control oraz CANAAN.


C The Money of Soul and Possibility Control


źródło:www.hdwpapers.com

Reżyserem jest Kenji Nakamura, odpowiedzialny m.in. za moje ukochane Mononoke. Jego anime zawsze odróżniają się od innych i niewątpliwie również ten tytuł wyróżnia się. Nie czyni to jednak tej serii czymś udanym. Jedenaście odcinków nie zdołało pomieścić wszystkiego, co chcieli umieścić twórcy. Mówimy często „przerost formy nad treścią”, a tu jest odwrotnie - przerost treści nad formą.
Głównym bohaterem jest Kimimaro Yoga, przeciętny student zmuszony do liczenia się z prawie każdym groszem. Pewnego dnia na jego drodze staje Masakaki, przywodzący na myśl Willy’ego Wonkę lub Szalonego Kapelusznika w wersji Burtona, i przedstawia mu kuszącą  propozycję. Kimimaro okazuje godny podziwu sceptyzm, jednak Fatum Głównego Bohatera nakazuje, by propozycję przyjął. Od tej chwili jest członkiem grona graczy z Dzielnicy Finansowej (znajdującej się poza granicami rzeczywistego świata) i posiadaczem karty Banku Midasa, na której znajduje się suma w walucie tego banku,  mogąca być wykorzystana w realnym świecie lub do staczania pojedynków z innymi posiadaczami kart. Pośrednikami graczy w pojedynkach są assety, istoty w wielu różnych postaciach, również humanoidalnych. Assetem Kimimaro zostaje Msyu, zgrabna, ładna dziewczyna z rogami i czerwonymi włosami. Tak zaczyna się przygoda.
C ogląda się całkiem przyjemnie i nie nudzi, to muszę przyznać. Ale fabuła jest jedną z głupszych, jakie zdarzyło mi się oglądać. Jakieś dziwne pojedynki z groteskowymi stworami, które choć budzą skojarzenia z pokemonami lub digimonami, to jednak są dalekie od tych uroczych stworków (i zdecydowanie zbyt ludzkie); nawiązania ekonomiczne, choć ciekawe i oryginalne, w pewnym momencie zaczynają przypominać pseudomądry bełkot; atmosfera jest pełna przesłań, które autorzy co chwilę podtykają nam pod nos i do tego otrzymujemy dość dziwaczny wątek romantyczny między człowiekiem a assetem (który w sumie nie wiadomo do końca czym jest). Sytuację nieco ratują bohaterowie: pokręcony, ale intrygujący i złowrogi Masakaki; lider wśród graczy, Mikuru, najpoważniejsza z postaci i jedna z niewielu pragnących wykorzystać potęgę Banku Midasa dla dobra ogółu, nie tylko własnego; inni gracze, których smutne losy poznajemy; Msyu, która z tsundere zmienia się w sympatyczną towarzyszkę Kiimimaro oraz sam główny bohater, który wyróżnia się tym spośród podobnych bohaterów anime, że niczym się nie wyróżnia. Poważnie: Kimimaro to prawdziwy przeciętny chłopak, bez Traumatycznej Przeszłości®, supermocy, wspaniałych marzeń, samodzielny, żadna fajtłapa, ale też żaden geniusz. Kimimaro przez większość czasu sprawia wrażenie zagubionego i zdezorientowanego, ale nie można się specjalnie dziwić, skoro zaledwie po kilku odcinkach składa się na jego barkach ciężar losów rzeczywistego świata i przyszłości, którą gracze dają w zastaw za dostęp do Dzielnicy Finansowej. Taki los protagonistów, jednak szybkość Kimimarowego „od zera do bohatera” jest nieprawdopodobna i właśnie źle zbilansowane tempo to jedna z największych wad (poza durną fabułą).
Jeśli chodzi o grafikę, to prezentuje się ładnie na statycznych obrazach, bo animacja trochę kuleje, chociaż sam wystrój Dzielnicy jest ciekawy, nieco awangardowy. Nie jest źle, oczy nie bolą (może tylko to 3D nieco kłuje… ). Podobają mi się niektóre graficzne zabiegi, jak na przykład przenikanie się świata rzeczywistego z Dzielnicą podczas rozmów Kimimaro z Msyu. Opening też jest naprawdę niezły.
C The Money of Soul and Possibility Control zaczęłam oglądać ze względu na intrygujący tytuł i małą ilość odcinków. Więcej się nie nabiorę. Serię skończyłam oglądać naprawdę szybko, bo nie da się ukryć, że potrafi wciągnąć. Ale jak tego żałuję! Kompletna strata czasu. To anime zupełnie nic nie wniosło, po prostu kolejny tytuł na liście obejrzanych. ODRADZAM.



CANAAN


źródło:www.absolutanime.com

Anime powstało na podstawie fragmentu gry „428: Fuusa Sareta Shibuya de” i miało potencjał na hit. A okazało się rozczarowaniem.
Rzecz dzieje się w Szanghaju, gdzie para japońskich dziennikarzy, Minoru Minorikawa i Maria Ousawa, fotografują paradę. Ku ich zdumieniu rutynowe zlecenie staje się niebezpieczne, gdy jeden z przebranych uczestników umiera nagle gwałtowna śmiercią bez jasnej przyczyny. Wśród spanikowanego tłumu pojawia się białowłosa, nastoletnia zabójczyni i uśmierca kilku innych, ratując Marię z opałów. Zabójcza obrończyni okazuje się być znaną Marii Canaan. Cała trójka wplątuje się w sprawę, z która wiąże się przeszłość Marii i organizacja terrorystyczna pod wodzą groźnej Alphard.
Choć opis może brzmieć zachęcająco, anime więcej obiecuje niż naprawdę ma do zaoferowania. Kilka świetnie zanimowanych scen walk w pierwszym odcinku, dodatkowo kilka tajemnic, zarysowany konflikt z przeszłości pomiędzy Canaan a Alphard i mamy wrażenie, że oto przed nami trzynaście odcinków intrygującej serii akcji. A guzik. Jedyne co dostajemy, to strzelające do siebie seksowne dziewczyny; irytującą i wciąż potrzebującą ratunku Marię; siostrę Alphard, Liang Qi ze skłonnościami sadystycznymi na tle seksualnym; jej podwładnego, który jest tych skłonności główną ofiarą (co zresztą zdaje się lubić) oraz całą zgraję innych, pozbawionych motywów bohaterów, czyniących rozmaite rzeczy w nie do końca wyjaśnionych i zrozumiałych celach, toczących monologi i przezywających dylematy moralne, które nie wnoszą kompletnie nic do rozwoju postaci i niewiele więcej do fabuły. A sama fabuła. cóż, przypomina robótkę na drutach, która na początku miała być czapką, zmieniła się w szalik, potem w sweter i wyszło coś, o czym można powiedzieć, że jest robótką, ale niewiele więcej. Można znaleźć w fabule ręce i nogi  (jak się mocno przyjrzymy), ale ilość zarzuconych wątków powoduje wrażenie chaosu. Ogląda się to znośnie tylko dzięki grafice i animacji. A ta jest na medal, naprawdę efektowna. Niestety, reszta leży. O muzyce się nie wypowiem, bo w ogóle jej nie zapamiętałam.
Podsumowując, CANAAN obejrzałam do końca, bo w sumie anime nie straszy, ale mocno rozczarowuje. Niektóre elementy pozostawiają niesmak (czyli właściwie wszystkie z Liang Qi) i ogólne wrażenia z seansu są zniechęcające. Nie oglądajcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz