Dziś przyszedł czas na anime, których nie polecam. Na pierwszy ogień poszły C The Money of Soul and Possibility Control
oraz CANAAN.
C The Money of Soul and Possibility Control
Reżyserem jest Kenji Nakamura, odpowiedzialny m.in. za moje
ukochane Mononoke. Jego anime zawsze
odróżniają się od innych i niewątpliwie również ten tytuł wyróżnia się. Nie
czyni to jednak tej serii czymś udanym. Jedenaście odcinków nie zdołało
pomieścić wszystkiego, co chcieli umieścić twórcy. Mówimy często „przerost
formy nad treścią”, a tu jest odwrotnie - przerost treści nad formą.
Głównym bohaterem jest Kimimaro Yoga, przeciętny student
zmuszony do liczenia się z prawie każdym groszem. Pewnego dnia na jego drodze
staje Masakaki, przywodzący na myśl Willy’ego Wonkę lub Szalonego Kapelusznika
w wersji Burtona, i przedstawia mu kuszącą propozycję. Kimimaro okazuje godny podziwu
sceptyzm, jednak Fatum Głównego Bohatera nakazuje, by propozycję przyjął. Od
tej chwili jest członkiem grona graczy z Dzielnicy Finansowej (znajdującej się
poza granicami rzeczywistego świata) i posiadaczem karty Banku Midasa, na
której znajduje się suma w walucie tego banku,
mogąca być wykorzystana w realnym świecie lub do staczania pojedynków z
innymi posiadaczami kart. Pośrednikami graczy w pojedynkach są assety, istoty w
wielu różnych postaciach, również humanoidalnych. Assetem Kimimaro zostaje
Msyu, zgrabna, ładna dziewczyna z rogami i czerwonymi włosami. Tak zaczyna się
przygoda.
C ogląda się
całkiem przyjemnie i nie nudzi, to muszę przyznać. Ale fabuła jest jedną z
głupszych, jakie zdarzyło mi się oglądać. Jakieś dziwne pojedynki z
groteskowymi stworami, które choć budzą skojarzenia z pokemonami lub
digimonami, to jednak są dalekie od tych uroczych stworków (i zdecydowanie zbyt
ludzkie); nawiązania ekonomiczne, choć ciekawe i oryginalne, w pewnym momencie
zaczynają przypominać pseudomądry bełkot; atmosfera jest pełna przesłań, które
autorzy co chwilę podtykają nam pod nos i do tego otrzymujemy dość dziwaczny
wątek romantyczny między człowiekiem a assetem (który w sumie nie wiadomo do
końca czym jest). Sytuację nieco ratują bohaterowie: pokręcony, ale intrygujący
i złowrogi Masakaki; lider wśród graczy, Mikuru, najpoważniejsza z postaci i
jedna z niewielu pragnących wykorzystać potęgę Banku Midasa dla dobra ogółu,
nie tylko własnego; inni gracze, których smutne losy poznajemy; Msyu, która z tsundere zmienia się w sympatyczną
towarzyszkę Kiimimaro oraz sam główny bohater, który wyróżnia się tym spośród
podobnych bohaterów anime, że niczym się nie wyróżnia. Poważnie: Kimimaro to prawdziwy
przeciętny chłopak, bez Traumatycznej Przeszłości®, supermocy, wspaniałych
marzeń, samodzielny, żadna fajtłapa, ale też żaden geniusz. Kimimaro przez
większość czasu sprawia wrażenie zagubionego i zdezorientowanego, ale nie można
się specjalnie dziwić, skoro zaledwie po kilku odcinkach składa się na jego
barkach ciężar losów rzeczywistego świata i przyszłości, którą gracze dają w
zastaw za dostęp do Dzielnicy Finansowej. Taki los protagonistów, jednak
szybkość Kimimarowego „od zera do bohatera” jest nieprawdopodobna i właśnie źle
zbilansowane tempo to jedna z największych wad (poza durną fabułą).
Jeśli chodzi o grafikę, to prezentuje się ładnie na
statycznych obrazach, bo animacja trochę kuleje, chociaż sam wystrój Dzielnicy
jest ciekawy, nieco awangardowy. Nie jest źle, oczy nie bolą (może tylko to 3D
nieco kłuje… ). Podobają mi się niektóre graficzne zabiegi, jak na przykład
przenikanie się świata rzeczywistego z Dzielnicą podczas rozmów Kimimaro z Msyu.
Opening też jest naprawdę niezły.
C The Money of Soul
and Possibility Control zaczęłam oglądać ze względu na intrygujący tytuł i
małą ilość odcinków. Więcej się nie nabiorę. Serię skończyłam oglądać naprawdę
szybko, bo nie da się ukryć, że potrafi wciągnąć. Ale jak tego żałuję!
Kompletna strata czasu. To anime zupełnie nic nie wniosło, po prostu kolejny
tytuł na liście obejrzanych. ODRADZAM.
CANAAN
Anime powstało na podstawie fragmentu gry „428: Fuusa Sareta
Shibuya de” i miało potencjał na hit. A okazało się rozczarowaniem.
Rzecz dzieje się w Szanghaju, gdzie para japońskich dziennikarzy,
Minoru Minorikawa i Maria Ousawa, fotografują paradę. Ku ich zdumieniu rutynowe
zlecenie staje się niebezpieczne, gdy jeden z przebranych uczestników umiera
nagle gwałtowna śmiercią bez jasnej przyczyny. Wśród spanikowanego tłumu
pojawia się białowłosa, nastoletnia zabójczyni i uśmierca kilku innych, ratując
Marię z opałów. Zabójcza obrończyni okazuje się być znaną Marii Canaan. Cała
trójka wplątuje się w sprawę, z która wiąże się przeszłość Marii i organizacja
terrorystyczna pod wodzą groźnej Alphard.
Choć opis może brzmieć zachęcająco, anime więcej obiecuje
niż naprawdę ma do zaoferowania. Kilka świetnie zanimowanych scen walk w
pierwszym odcinku, dodatkowo kilka tajemnic, zarysowany konflikt z przeszłości
pomiędzy Canaan a Alphard i mamy wrażenie, że oto przed nami trzynaście
odcinków intrygującej serii akcji. A guzik. Jedyne co dostajemy, to strzelające
do siebie seksowne dziewczyny; irytującą i wciąż potrzebującą ratunku Marię;
siostrę Alphard, Liang Qi ze skłonnościami sadystycznymi na tle seksualnym; jej
podwładnego, który jest tych skłonności główną ofiarą (co zresztą zdaje się
lubić) oraz całą zgraję innych, pozbawionych motywów bohaterów, czyniących
rozmaite rzeczy w nie do końca wyjaśnionych i zrozumiałych celach, toczących
monologi i przezywających dylematy moralne, które nie wnoszą kompletnie nic do
rozwoju postaci i niewiele więcej do fabuły. A sama fabuła. cóż, przypomina
robótkę na drutach, która na początku miała być czapką, zmieniła się w szalik,
potem w sweter i wyszło coś, o czym można powiedzieć, że jest robótką, ale
niewiele więcej. Można znaleźć w fabule ręce i nogi (jak się mocno przyjrzymy), ale ilość
zarzuconych wątków powoduje wrażenie chaosu. Ogląda się to znośnie tylko dzięki
grafice i animacji. A ta jest na medal, naprawdę efektowna. Niestety, reszta
leży. O muzyce się nie wypowiem, bo w ogóle jej nie zapamiętałam.
Podsumowując, CANAAN obejrzałam do końca, bo w sumie anime
nie straszy, ale mocno rozczarowuje. Niektóre elementy pozostawiają niesmak
(czyli właściwie wszystkie z Liang Qi) i ogólne wrażenia z seansu są
zniechęcające. Nie oglądajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz