Przedmiotem dzisiejszego
wpisu jest seria Monster, licząca
sobie – uwaga! - 74 odcinki. Kiedyś mnie to nie zrażało, ale dziś taka objętość
byłaby dla mnie powodem do przesunięcia tej produkcji na sam koniec kolejki
tytułów do obejrzenia. I byłby to wielki błąd. Monster to adaptacja dzieła Naoki Urasawy – niesamowity thriller
osadzony w RFN i Czechach lat ’80 i ’90, który przyprawia o gęsia skórkę i
zmusza do myślenia. Prawdziwy klejnot studia Madhouse.
Kenzou
Tenma to młody, świetnie zapowiadający się chirurg, wschodząca gwiazda szpitala
w Dusseldorfie. W roku 1986, gdy rozpoczyna się akcja, jest nie tylko
docenianym lekarzem, ale i szczęśliwym narzeczonym córki dyrektora. Jedynym
zgrzytem w jego codzienności jest polityka szpitala, traktującego ludzi według
ich pozycji społecznej. Wewnętrzna niezgoda na takie postępowanie ma swoje
apogeum, gdy do szpitala zostaje przywieziony ranny chłopiec. Ordynator jednak
odsuwa Tenmę od ratowania dziecka, każąc mu zająć się następnym pacjentem,
ważnym urzędnikiem państwowym. Młody Japończyk buntuje się, idąc za głosem
swoich ideałów, i ratuje chłopca. Ta decyzja kosztuje go degradację, zerwanie
zaręczyn i utratę poważania kolegów po fachu. Nagle chłopiec oraz jego siostra
znikają tajemniczo ze szpitala; czołowi lekarze i dyrektor szpitala giną, co
przynosi nieoczekiwaną poprawę pozycji Tenmy, przez co pojawia się on na
celowniku podejrzliwego inspektora Lunge. Jednakże sprawa pozostaje
nierozwiązana i umorzona, a doktor Tenma wraca do codzienności i rzuca się w
wir pracy.
Osiem
lat później morderca powraca i Tenma jest jedynym świadkiem zabójstwa. Aby
oczyścić się z zarzutów postanawia odnaleźć mordercę. Tak zaczyna się długa,
trudna podróż za prawdą.
Monster
trzyma nas w napięciu od pierwszego odcinka. Nawet jeśli czasem atmosfera staje
się lżejsza, a produkcja zaczyna przypominać film obyczajowy, to uczucie
zagrożenia tak naprawdę cały czas nam towarzyszy, a im bliżej prawdy, tym
bardziej czujemy się zgnębieni; pragnienie, by wszystko wreszcie się rozwiązało
jest coraz silniejsze, ale prawda ma swoją cenę i jako widzowie również musimy
ją zapłacić.
Poszukiwania doktora Tenmy
prowadzą go przez różne miasta Niemiec i Czech, gdzie napotyka wielu ludzi, zarówno
związanych z tytułowym potworem jak i przypadkowych, którzy pomagają mu znaleźć
mordercę. Postacie są rysowane w europejskim stylu, a nie w sposób znany z mang
i anime. Mają wyraźne rysy twarzy, proporcjonalne oczy, prawidłowe anatomicznie
ciała. Jest to słuszny krok, dzięki któremu nie ma dysonansu między wspaniale
narysowanymi miastami i krajobrazami a zaludniającymi je bohaterami. Ani przez
chwile nie mamy wątpliwości, że akcja dzieje się w Europie, a mieszkańcy, poza
Tenmą, nie mają żadnych cech orientalnych. Gdyby nie japońskie głosy (i ten
zabawny sposób, w jaki kaleczą oni niemiecki) moglibyśmy nie zorientować się,
że mamy do czynienia z japońską produkcją. Widać wiele staranności w
odwzorowywaniu zwyczajów, kuchni, architektury, umeblowania i innych detali.
Autorzy nie szli na skróty i wyszło to produkcji zdecydowanie na plus.
Wokół głównego wątku
rozbudowano wiele historii, z których każda prędzej czy później dokłada kolejny
element do powoli wyłaniającego się rozwiązania. Oprócz dramatycznych scen
pojawiają się też urokliwe widoczki z życia codziennego. Odyseja doktora bywa
mroczna, ale nie brak w niej też szczęśliwych chwil. Chociaż Potwór odarł Tenmę
z naiwności oraz niewinności i zmienił w poszukiwanego zbiega, twardego,
czujnego, z rękoma, które już nie zajmują się leczeniem i częściej trzymają
broń niż skalpel, to doktor nie traci wiary w dobro, sprawiedliwość i miłość. Ta
wiara pozwala mu utrzymać zdrowie psychiczne i mimo, iż zewnętrznie zmienia się
we włóczęgę, w środku pozostaje czysty i prawy. Niekiedy aż do przesady. Na
szczęście poza nim jest wielu innych, bardziej złożonych bohaterów, zarówno
tych pozytywnych, jak i negatywnych. Obfitość dobrych, psychologicznych
portretów czyni tę serie jeszcze ciekawszą.
Na uznanie zasługuje muzyka,
doskonale komponująca się ze scenami. Polecam również oglądać endingi, w
których pojawiają się ilustracje z książki dla dzieci „O potworze, który nie
miał imienia”, kluczowego przedmiotu w śledztwie Tenmy. Rozjaśnia to bardzo
złożoną historię antagonisty. Godny pochwały jest opening; mimo, że na pierwszy
rzut oka jest nieco monotonny, to tylko kilka razy zdarzyło mi się go przewinąć
(z niecierpliwości, gdy fabuła nabierała tempa i już, natychmiast musiałam
wiedzieć, co było dalej). Półtorej minuty króciutkich ujęć okraszonych chóralną
muzyką niesamowicie potęguje pesymistyczną aurę tego anime.
Największą wadą anime jest
sam antagonista. Beznamiętne uosobienie zła zdaje się być niekiedy
nadczłowiekiem. Zepsucie i nieszczęście, które szerzy jest zbyt duże, jak na
jednego autora. Wydaje się, że musi posiadać jakieś moce, co nadaje nowy wymiar
jego pojedynkowi z Tenmą. Jednak mimo iż do końca nie zdarza się nic, co
sugerowałoby, że jest on czymś więcej niż człowiekiem, to nad potyczką Tenmy i
Potwora cały czas unosi się atmosfera mutyzmu. Realizm anime w tym punkcie
balansuje na krawędzi, jednak tytuł nigdy nie przekracza granicy. Zło okazuje
się mieć to samo źródło, co dobro – ludzkie serca, umysły i dusze.
Monster
to wyjątkowa seria kryminalna, która trzyma w napięciu do samego finału, mimo
niewielkiej dawki typowych zabiegów podkręcających akcję: pościgów, strzelanin,
hakerskich ataków i terrorystów. Bogactwo wątków, doskonała warstwa
audiowizualna i niepokojący klimat czynią tę serię bliską ideału. Zdecydowanie
trzeba to obejrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz